Przywieźliśmy je

Sami je na siebie sprowadziliśmy: ty, ja, niesławna hiszpańska klasa polityczna i wszyscy ci, którzy przez dekady, pomimo znaków, przykładów i ostrzeżeń, woleli wzruszyć ramionami i odwrócić wzrok. Teraz, wbrew zapewnieniom demagogów i oportunistów na służbie, nie ma nikogo, kto by to rozwiązał. Problem pojawił się w Hiszpanii na stałe. W innych krajach, gdzie panuje większa efektywność, lepsza organizacja i więcej zdrowego rozsądku niż w naszym, sprawa ucieka lub wymyka się spod kontroli; więc wszyscy możemy się do tego przyzwyczaić. Jedynym smutnym pocieszeniem będzie to, że płacimy i będziemy płacić nasze własne rachunki. Te, które wynikają z naszej głupoty, naszego braku przewidywania i naszego egoizmu.
Niektórzy przybyli naturalnie, gdy ten kraj absolwentów uniwersytetów zaczął się chować bez hydraulików, cieśli czy murarzy; z nielicznymi pracującymi pod folią szklarni w Almerii, ani przy 40-stopniowym upale na polu melonów w Murcji, ani na budowie, ani na łodzi rybackiej, ani przy niczym, co wymagałoby ciężkiej pracy. Bez wahania importowaliśmy całą tę tanią siłę roboczą i zarabialiśmy na niej, tak jak emigracja hiszpańsko-amerykańska zaspokajała inne potrzeby i wzbogacała, a przynajmniej dawała życie wielu dużym i małym przedsiębiorcom. Rzecz w tym, że w przeciwieństwie do tej drugiej, z którą dzielimy język i pewne wartości z tymi dawniej nazywanymi zachodnimi, ta druga, muzułmańska, była trudniejsza do zintegrowania, ponieważ islam jest potężnym sposobem życia, który wykracza poza religię, stając się jednocześnie sztywnym nakazem społecznym. Nawet wtedy byli tacy — pozwólcie, że i ja się do nich zaliczę, bo zapłaciłem za to cenę — którzy kierując się zdrowym rozsądkiem lub doświadczeniem podróżniczym, ostrzegali przed długoterminowymi konsekwencjami, jakie może to mieć, jeśli nie zostanie podjęte w rozsądny sposób, nie zabiegając — a w skrajnych przypadkach żądając — o odpowiednią integrację społeczną, poszanowanie zasad i wskazanie drzwi w przypadku ich złamania.
Oczywiście nic nie zrobiono. Każde wezwanie do narzucenia jasnych zasad, które nie cofnęłyby naszego świata praw i wolności do średniowiecza, zostało odrzucone jako ksenofobia i rasizm przez zwykłą bandę idiotów. Media różnej maści, dostosowując się do klimatu, poświęcały mnóstwo czasu na lukrowanie problemów, tuszowanie szczegółów, filtrowanie wszelkich oznak niepokojącej przyszłości przez sito poprawności politycznej. A to zostało zaostrzone na następnym etapie, gdy dzieci pierwszego pokolenia muzułmańskich imigrantów, którzy osiedlili się w Hiszpanii, zaczęły odkrywać, że mają jeszcze trudniej niż ich rodzice: bez pracy, bez środków do życia, bez uznania społecznego, a ich drogi do integracji były jeszcze bardziej zablokowane przez niemal absolutną – powtarzam, niemal absolutną – niezgodność ich wartości rodzinnych, odniesień kulturowych i religijnych z nowoczesnym, rozwiniętym i wolnym społeczeństwem, w którym żyli.
Do tego całkowicie zrozumiałego społecznego niezadowolenia doszła ślepa polityka hiszpańskich władz oświatowych, niezdolnych do zintegrowania tych młodych ludzi ze światem europejskich wartości, który po wiekach zmagań i poświęceń zdołał wykorzenić te same lub podobne reakcyjne, seksistowskie, religijne zwyczaje, które ci młodzi ludzie wyznawali i nadal przyswajają, zarówno w domu, jak i w meczecie czy w swoim otoczeniu społecznym, zwłaszcza że znajdują w nich wsparcie, pocieszenie, towarzystwo, dumę, godność oraz ciepłe, braterskie i rodzinne uczucie, tak powszechne wśród muzułmanów, które jest nieodłączną częścią ich kultury. W ten sposób całe dzielnice z populacją imigrantów zamykają się w sobie, a miejsca, w których kobiety kiedyś cieszyły się większą lub względną swobodą, teraz, w reakcji i jako manifestacja własnej tożsamości, znajdują się pod nadzorem coraz bardziej radykalnych imamów i sąsiadów, wypełnionych hidżabami, nikabami, a nawet burkami. Tymczasem państwo, zamiast podjąć środki mające na celu ochronę muzułmańskiej społeczności przed fanatyzmem i przymusem, pozostawia ją bezbronną wobec jej własnych skrajności, skazując ją na podporządkowanie się bez żadnej alternatywy; tolerując praktyki, które poniżają sytuację kobiet, zachęcają do islamskiego macho, zachęcają do wrogości i pogardy wobec niemuzułmanów oraz obrażają zdrowy rozsądek.
Tak było i dzieje się coraz częściej. Przez długi czas, zamiast dostrzec skalę problemu, obserwując, co dzieje się w innych sąsiednich krajach, takich jak Francja – gdzie większość społeczności muzułmańskiej identyfikuje się jako Algierczycy lub Marokańczycy, a nie Francuzi – w Hiszpanii utrzymywano politykę „chwilowego chowania głowy w piasek”, angażując się w głupie debaty na temat noszenia zasłon w szkołach (nawet przez nauczycieli, którzy przecież ich kształcą), dając wolną rękę, z wyjątkiem rażących przypadków, radykalnym imamom w meczetach i udając, że nie słyszy się ani nie widzi oklasków i machających flagami młodych muzułmanów świętujących barbarzyństwo ataków ISIS lub Hamasu na Izrael. Wszystko to, naturalnie, przy publicznym poparciu niektórych samozwańczych postępowych – a nawet feministycznych! – ruchów społecznych, które nigdy nie miały najmniejszego pojęcia, czym naprawdę jest radykalny islam ani o jego odrzuceniu europejskiego stylu życia. ku ciężko wywalczonej wolności, którą się cieszy, mogąc cudzołożyć bez ryzyka ukamienowania, bluźnić bez ryzyka spalenia na stosie lub być homoseksualistą bez ryzyka powieszenia na dźwigu.
Ale to nie koniec. Problem młodych muzułmanów drugiego pokolenia, urodzonych lub osiedlonych w Hiszpanii jako dzieci, pogłębił się w ostatnich dekadach z powodu masowej nielegalnej imigracji: masowych przybyszów, którzy sprowadzili do hiszpańskich miast setki, tysiące ludzi, którzy nie mają nawet powiązań z tym nowym światem, do którego się wprowadzają, tak jak ci, którzy ze względów zawodowych i rodzinnych przebywają tu od tak dawna. Dla wielu przybyszów, twardych ludzi, którzy niekiedy bardzo cierpieli, aby się tu dostać, Hiszpania, podobnie jak reszta Europy, jest obcym, wrogim, często słabym terytorium, z którym nie mają żadnego emocjonalnego związku. Miejscem, w którym można prosperować i grabić, z pracą – jeśli w ogóle jakaś jest, to już inna sprawa – lub łatwymi i natychmiastowymi metodami: przemocą, samomarginalizacją, przestępczością. Pogrupowani w gangi survivalistów i szturmowców – istnieją już radykalne organizacje opowiadające się za odrzuceniem kraju przyjmującego – sympatyzujący ze sobą, jako muzułmanie, w obliczu tych ponurych i rasistowskich Hiszpanów, a jednak tak głupich, ich zdaniem, że pozwalają im swobodnie się poruszać, a nawet korzystać z pomocy, systemów opieki zdrowotnej i innych świadczeń. Chodź tu, Mohamedzie, kuzynie, bo w Hiszpanii możesz zająć czyjś dom, nazwać sukę w mini spódniczce dziwką, okraść z nożem na muszce, a następnego dnia, jeśli cię złapią, wylądujesz na ulicy. A jeśli jesteś nieletni, po co ci o tym mówić? Poza tym, oni cię dofinansowują. Po co głodować, skoro jest noc i rosną figowce?
W ten sposób w Hiszpanii doprowadziliśmy do złowrogiego podwójnego ciosu: niekontrolowanej imigracji, z tworzeniem rasowych, kulturowych, społecznych i religijnych gett, które odrzucają integrację i stają się coraz bardziej aktywne i wrogie, oraz rosnącego gniewu tych, którzy cierpią z tego powodu, w tym pokrzywdzonych Hiszpanów, którzy myślą – i często się przekonują – że przybysz, nieświadomy niczego, otrzymuje więcej uwagi i pomocy niż oni. W rezultacie dwie skrajności zacierają ręce: analfabetyczna lewica, zachwycona, by stanąć po stronie każdej prawdziwej lub wymyślonej ofiary, z mnóstwem kufii na szyjach i mnóstwem głosów: „Siostro, twój welon to akt wolności”, oraz prawica, szukająca argumentów, by usprawiedliwić stukot butów, kij i wymachiwanie rękami. I podczas gdy ci idioci twierdzą, że rozwiązaniem jest natychmiastowa legalizacja wszystkich, tych, którzy przybyli, i tych, którzy dopiero przybędą, ci inni idioci twierdzą, że rozwiązaniem jest bezpardonowa deportacja tysięcy, a nawet milionów osób, bez określenia, jak, jak i gdzie. I proszę, oszczędź mi tego „Zamiast tyle krytyki, musimy oferować rozwiązania”. Moim zadaniem nie jest oferowanie rozwiązań, ale przedstawianie świata takim, jakim go widzę. I widzę, być może dlatego, że mam 73 lata, bibliotekę i pewną biografię, że są rzeczy, które nie mają rozwiązania. Kiedyś istniała taka sytuacja: albo cieszysz się naszym szacunkiem i sympatią, jeśli grasz według naszych zasad i żyjesz w sposób zgodny z naszymi zwyczajami – jest powód, dla którego tu przybyłeś, uciekając przed obyczajami swojego kraju ojczystego – albo ponosisz konsekwencje, którymi są prawo w całej swojej surowości i poczekalnia na lotnisku.
To, co właśnie powiedziałem – stanowczość, wzajemna tolerancja i szacunek dla naszej wspólnej przestrzeni – było jeszcze możliwe kilka lat temu; ale teraz jest za późno. Obawiam się zatem, że wszystko eskaluje, wywołując nowe konflikty, ponieważ społeczne niezadowolenie, o którym mówiłem wcześniej, ostatecznie obraca się nie przeciwko tym, którzy są naprawdę odpowiedzialni – nieudolnym politykom niezdolnym do zapobiegania i rozwiązywania problemu – ale przeciwko społeczności muzułmańskiej, bezkrytycznie mieszając sprawiedliwych z grzesznikami, atakując imigrantów, niezależnie od pokolenia, którzy pracują uczciwie, prowadzą małe lub przyzwoite firmy, płacą podatki, zarabiają na godziwe życie i przyczyniają się do tego, że ich miasto, Hiszpania i Europa, w której żyją, stają się lepszymi, bardziej zamożnymi i godnymi życia miejscami. A kiedy demagogowie i łajdacy, opłacani za podsycanie namiętności innych, wykorzystują imigrację i problemy, które ona ze sobą niesie, jako broń polityczną, cenę za ich głupotę zazwyczaj płacą nie ci źli, ale uczciwi ludzie, których sklepy palą, samochody rozbijają, którzy są bici, gdy znajdą ich bezbronnych na ulicy. I w końcu, nieuchronnie, ci ludzie, lub dzieci tych ludzi, utworzą własne grupy obronne, by wyrównać rachunki. Dzielnice i miasta będą płonąć, jak to już miało miejsce w innych częściach Europy, w coraz bardziej intensywnych epidemiach, z których – wybaczcie mi to określenie – niczego się nie nauczyliśmy.
Ale, jak mówię, to my ich tu sprowadziliśmy: wszystkich, niektórych i innych, naszym egoizmem, brakiem przewidywania, tchórzostwem, ignorancją i niekompetencją. My i ten motłoch, na którego głosowaliśmy, nadal głosujemy i będziemy głosować w przyszłości. A więc macie: co mamy i co będziemy mieć.
ABC.es