Sposób na zatrzymanie autokratycznego upadku jest tuż przed nami


Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
W ostatnich dniach nasiliły się pesymistyczne nastroje, że demokracja może zostać spalona, a groźby prezydenta Donalda Trumpa dotyczące wysłania Gwardii Narodowej do Chicago, pozasądowe bombardowania obcych statków na morzu i chełpienie się zakończeniem głosowania korespondencyjnego potęgują te obawy. Jednak historyczka, pisarka i quasi-optymistka Jill Lepore ma przemyślenia na temat tego, gdzie amerykański eksperyment konstytucyjny zbłądził i co można by wykorzystać, aby go uratować. Lepore wydaje nową książkę zatytułowaną We the People , która jest jej próbą wyciągnięcia dyskusji konstytucyjnej z martwej, zamarzniętej ziemi Ojców Założycieli i ponownego rozpalenia ogólnokrajowej dyskusji na temat tego, jak Amerykanie chcą być rządzeni. W tym tygodniu w podcaście Amicus Lepore dołączyła do Dahlii Lithwick, aby zastanowić się nad Konstytucją zamrożoną w bursztynie, w przeciwieństwie do konstytucji, którą można naprawić. Ta rozmowa została zredagowana i skrócona dla przejrzystości.
Dahlia Lithwick: Książka celowo zakorzeniona jest w tym paradoksie trwałości i nietrwałości. Piszesz o Konstytucji jako o „kruchej jak kość, twardej jak kamień”. To inspirujące pytanie: jak stworzyć niezmienną mapę drogową dla demokratycznego samorządu, która jednocześnie zawiera w sobie zalążki jego upadku? Jednym z poruszanych przez Ciebie tematów jest to, że proces nowelizacji, podobnie jak naprawianie, jak obszywanie, był postrzegany jako część naturalnego, długiego procesu naprawy, udoskonalania i modyfikacji. Nie był postrzegany jako piaskowanie słów wyrytych w kamieniu. Był to podatny na modyfikacje sposób myślenia o rządzeniu sobą. I to, oczywiście, praktycznie zanikło.
Jill Lepore: Naprawdę chciałam odzyskać i ponownie zapoznać czytelników z ideą poprawki, lub jak to nazywam w książce „filozofią poprawki”, jako fundamentalną amerykańską zasadą demokratyczną i konstytucyjną. I taką, że – jeśli zależy nam na historii i tradycji – powinniśmy również dbać o to, w jaki sposób odeszliśmy od tej tradycji. Moglibyśmy powiedzieć, że jako naród nie wierzymy już w poprawki i zmienić konstytucję, aby unicestwić Artykuł 5, przepis o poprawkach do konstytucji. Moglibyśmy to zrobić. Ale samo obserwowanie jej umierania jest, moim zdaniem, problemem dla samej legitymacji konstytucji pisanej w historii.
Jeśli cofniesz się i przeczytasz debaty konstytucyjne stanów z lat 70. i 80. XVIII wieku, jeszcze przed Konwencją Konstytucyjną w Filadelfii w 1787 roku, odkryjesz, że ta filozofia poprawek była kluczowa dla woli ludzi, by w ogóle mieli spisane konstytucje. To była nowa technologia. Anglia nadal nie ma spisanej konstytucji. Konstytucjonalizm rozpowszechnił się na całym świecie i oczekujemy go, i wydaje się to normalne, ale rozprzestrzenia się wraz z ideą poprawek.
Jednak w Stanach Zjednoczonych mamy tę bardzo dziwną sytuację, w której, choć wciąż zmieniamy konstytucje stanowe, nie zmieniliśmy Konstytucji Stanów Zjednoczonych od kilku pokoleń i nie wydaje się, by miało to nastąpić w najbliższej przyszłości. Myślę, że pojawiają się realne pytania o legalność konstytucyjną, gdy konstytucja staje się niepoprawna, ale myślę też, że w samej idei poprawki jest coś naprawdę pięknego – wiara, którą można pokładać w odnowie, ulepszeniu, korygowaniu błędów, postępie moralnym, naprawianiu swoich błędów, wprowadzaniu poprawek, rodzaj immanentnego pojęcia sprawiedliwości. Samo słowo „naprawić” i „poprawić”, które mają te same korzenie, wyraża coś, w co naprawdę wierzę w odniesieniu do ludzi, porządku politycznego i prawa fundamentalnego: że rzeczy można ulepszyć.
Poprawka rzeczywiście była tą kluczową ideą XVIII wieku. XIX wiek uwikłany jest w ideę postępu, a ten w coraz większym stopniu oznacza postęp technologiczny. Następnie uwikłany jest w ideę ewolucji i oczywiście wtedy zaczynamy myśleć o Konstytucji w kategoriach ewolucji. XX wiek jest opętany wzrostem gospodarczym. A nasze nowe stulecie jest opętane destrukcją jako formą zmiany.
Poprawka ma być czymś, co można zrobić, żeby się nawzajem nie pozabijać. To właśnie jest w niej tak piękne: idea, że będzie to ochrona przed przekształceniem się Stanów Zjednoczonych w politykę insurekcji. Gdybyśmy potrafili sami naprawić sytuację, gdy coś idzie nie tak, to mielibyśmy pewność, że nie zaczniemy się nawzajem pozabijać. Nie bez powodu najważniejsze poprawki do Konstytucji zostały uchwalone w trakcie wojny secesyjnej i tuż po niej.
Chcę pozostać przy tej koncepcji poprawek jako wentylu bezpieczeństwa dla przemocy – idei, że amerykański eksperyment sam w sobie zrodził się z przemocy, a proces poprawek jest odpowiedzią na traumę przemocy, która osiągnęła apogeum, jak pan powiedział, po wojnie secesyjnej. Znajdujemy się w tak niezwykle napiętym momencie, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w każdej chwili możemy popaść w przemoc, jako swoistej korekcie przekonania, że wszyscy tkwią w martwym punkcie. Czy to przeciwieństwo wyobraźni konstytucyjnej – czy przemoc to coś, co się dzieje, gdy nie sposób wyobrazić sobie niczego innego?
Spróbujcie cofnąć się myślami do roku 1776. Zbliża się 250. rocznica Deklaracji Niepodległości, ale przedtem powstały pierwsze konstytucje stanowe. Zostały napisane w trakcie wojny. Musieli je napisać, ponieważ trwała wojna – ich statuty kolonialne poszły z dymem, zgromadzenia prowincjonalne były mianowane przez gubernatorów królewskich, a gubernatorzy królewscy uciekli przed wojną; nie było rządu. Więc ludzie muszą pisać te konstytucje stanowe. I piszą je, ponieważ ich statuty zostały spisane. Ale potem mówią coś w stylu : „Chwila, my to zapisujemy”. Jesteśmy w trakcie wojny, która toczyła się po to, by zmienić nasze prawo fundamentalne i pozbyć się naszego statutu. Mój syn właśnie zginął w bitwie i chcę, żeby to, co piszemy, nie było w ten sposób śmiercionośne. Chcę, żebyśmy mieli sposób na naprawienie tego bez konieczności umierania za to.
To bardzo bliskie szpikowi uczucia politycznej desperacji w środku wojny o niepodległość, powiedzieć, że zamierzamy spisać, jakie są nasze prawa. Większość tych konstytucji stanowych poprzedzona jest deklaracjami praw: Nakreślimy ramy rządu. I nie wszystkie wczesne konstytucje stanowe, ale niektóre, a zwłaszcza Massachusetts, kiedy wysyłają je do ludzi do ratyfikacji, ludzie mówią: Nie możemy tego ratyfikować, jeśli nie ma tu postanowienia o poprawce, ponieważ nie chcemy znowu umierać. Nie chcemy, aby nasi synowie, nasi dziadkowie i kobiety zginęli na wojnie, nie chcemy, aby nasze domy zostały spalone, nie chcemy cierpieć losu niepoprawialnych ram rządu . I my — nie wy, legislatura, ale my, ludzie — musimy mieć prawo do dokonywania tych poprawek. W ten sposób możemy zgodzić się na pisemną formę rządu.
Innym zagrożeniem, na które Pan wskazuje, a które pojawia się, gdy nowelizacja nie wchodzi w grę, jest to, że można po prostu zmienić Konstytucję za pomocą władzy prezydenckiej. Rozmawiamy w tygodniu, w którym prezydent w zasadzie powiedział: „Nie obchodzi mnie, co mówi Konstytucja, Posse Comitatus czy Insurrection Act, jadę do Chicago” . Czy jest coś, nad czym mógłby Pan się zastanowić w tym momencie, kiedy wydaje się, że demokracja tonie w otchłani oryginalizmu i teorii jednolitej władzy wykonawczej? Czy jest coś, co zaskoczyło Pana w ciągu ostatnich kilku miesięcy i w sposobie, w jaki prezydent przywłaszczył sobie ten tytuł: „Jest jeden poprawiacz Konstytucji i to jest ten facet!”?
To ten facet. Warto zauważyć, że to kolejny obszar jego uprawnień, z którego Kongres się zrzekł. Podobnie jak w przypadku prawa do wypowiadania wojny, prawa do zawierania traktatów, to, co Kongres robi, myśląc konstytucyjnie i angażując się w dyskusję na temat możliwych poprawek do Konstytucji, jest niczym.
Były lata, w których członkowie Kongresu proponowali wiele poprawek do konstytucji; wiele z nich było po prostu popisywaniem się i próbami, ale oni nawet nie zawracają sobie tym głowy, chyba że to jakiś rodzaj trollingu.
Prawo do zmiany Konstytucji pochodzi od narodu do Kongresu, a następnie z powrotem do narodu. Prezydent nie jest w to zaangażowany. Prezydent nie musi podpisywać poprawki do konstytucji, robi to tylko czasami dla celów politycznych. Ale żyjemy obecnie w świecie, w którym jeśli prezydent twierdzi, że coś jest zgodne z konstytucją, to jest zgodne z konstytucją, a jeśli prezydent twierdzi, że nie, to nie jest. Nic nie może być dalsze od porządku konstytucyjnego stworzonego przez twórców Konstytucji.
Przeczytałem tę książkę po części jako próbę odzyskania Konstytucji, historii konstytucyjnej i uczestnictwa konstytucyjnego z zimnych, martwych rąk oryginalizmu. To odzyskanie wiąże się z czymś, co wielokrotnie zgłębialiśmy w Slate i na Amicus – że każdy z nas, kto mówi i słucha o Konstytucji, ma prawo do wyrażenia swojej opinii, ma swój udział w grze i jest częścią tego projektu. Przyznaję jednak: często zmagam się z uczuciem, że statek odpłynął i że nikt już nie jest zainteresowany tą rozmową. A ty mówisz mi, że Konstytucja była i jest dziełem poprawiania, naprawiania, naprawy, doskonalenia, ponownego przemyślenia i wyobrażenia. Czy możesz mnie po prostu odwieść od mojego nihilistycznego przekonania, że Konstytucja nie ma już nic do zrobienia, aby uleczyć tę chwilę? Powiedz mi, co to znaczy dla ludzi zrozumieć, że Konstytucja jest ich własnością, aby ją naprawiać i naprawiać.
Myślę, że właśnie teraz jest ku temu okazja. Myślę, że myśląc o roku 2026 jako o 250. rocznicy Deklaracji Niepodległości, dobrze byłoby pomyśleć o nim również jako o 250. rocznicy amerykańskiego konstytucjonalizmu. Najwcześniejsze konstytucje stanowe pochodzą z tego okresu.
Kiedy jadę do domu, przejeżdżam pod wiaduktem autostradowym, gdzie przez większość dni w tygodniu stoją ludzie trzymający z góry na wiadukcie własnoręcznie wykonany transparent z prześcieradeł z napisem namalowanym farbą: „RATUJCIE NASZĄ DEMOKRACJĘ. STRZYMAJCIE NASZĄ KONSTYTUCJĘ”. Wzrusza mnie to za każdym razem, gdy przejeżdżam przez ten wiadukt. I dużo myślę o ludziach, których spotkałem w 2009 roku, kiedy relacjonowałem ruch Tea Party dla „New Yorkera” i napisałem krótką książkę o Tea Party i o tym, jak wiele znaczyła dla nich Konstytucja. Myślę o tym, jak bardzo przypomina to sposób, w jaki ludzie na wiecach „Bez Królów”, z których niektóre obserwowałem i słuchałem, mówią o Konstytucji.
To bardzo zwariowana, nostalgiczna, być może zupełnie niepraktyczna i naiwna sugestia, ale myślę, że gdyby udało się namówić byłych członków Tea Party i zwolenników No Kings do wspólnego spotkania i omówienia akapit po akapicie kwestii konstytucyjnych, języka konstytucyjnego, poprawek do konstytucji, ku czci 250. rocznicy , pojawiłoby się ogromne zainteresowanie i obawy dotyczące Konstytucji we wszystkich partiach politycznych, w całym kraju, w małych miasteczkach i dużych miastach, w parkach osiedlowych, na ławkach, w YMCA, na meczach koszykówki. Myślę, że instytucje, które mogą organizować wydarzenia – takie jak biblioteki publiczne i szkoły podstawowe, które nie są używane wieczorami – mogłyby naprawdę pobudzić odrodzenie się tego rodzaju zgromadzeń obywatelskich, które są niezbędne, aby konstytucja miała znaczenie.
