Cenzura w sieci kontra większe bezpieczeństwo. Kontrowersyjna ustawa w Sejmie

- W Sejmie odbyło się wysłuchanie obywatelskie w sprawie ustawy wdrażającej unijny Akt o usługach cyfrowych (DSA). Ma ona kluczowe znaczenie dla odpowiedzialności platform za publikowane na nich treści.
- Debata jest gorąca – prace nad ustawą wstrzymano przed wyborami. Pierwsza wersja projektu wywołała sprzeciw organizacji pozarządowych i rynku.
- Sprzeciw doprowadził do złagodzenia najbardziej kontrowersyjnych zapisów. Nowy projekt przewiduje, że prezes UKE będzie mógł blokować tylko wybrane, nielegalne treści, a użytkownik zyska prawo do obrony.
- Krytycy wciąż jednak mówią o potencjalnych nadużyciach, w tym wprowadzeniu cenzury internetu. Chodzi m.in. o ustrojową pozycję prezesa UKE.
Posłowie zwołali wysłuchanie obywatelskie dotyczące ustawy wprowadzającej unijny Akt o usługach cyfrowych. Regulacja budzi ogromne kontrowersje. Do tego stopnia, że prace nad nią wstrzymano na czas okołowyborczy.
Najogólniej mówiąc, Akt o usługach cyfrowych to unijne rozporządzenie, którego celem jest ograniczenie władzy wielkich platform technologicznych.
Zakłada między innymi walkę z nielegalnymi treściami, ochronę praw użytkowników i zwiększenie odpowiedzialności platform za publikowane tam treści. Część przepisów działa już dzisiaj, zmuszają one platformy m.in. do raportowania liczby użytkowników i moderatorów. Żeby jednak prawo było w pełni skuteczne, trzeba dostosować do niego krajowe ustawy.
Tego dotyczą przepisy, którymi zajmuje się Sejm. Chodzi między innymi o to, jak użytkownicy z Polski mają się skarżyć na łamanie ich praw na platformach, kto i w jaki sposób może zgłaszać podejrzane treści, a także kto i jak będzie je blokować.
Kwestii spornych w tym procesie nie brakuje - najbardziej skrajne głosy zarzucają rządowi, że szykuje mechanizm do cenzurowania internetu.
"Debata publiczna w internecie już dziś podlega kontroli"Uczestnicy wtorkowej dyskusji starali się przekonać posłów, jak ci powinni głosować już w czasie właściwych prac komisji. To drugie wysłuchanie publiczne w tej sprawie. Pierwsze odbyło się, zanim projekt trafił Sejmu.
- Debata o polskim wdrożeniu DSA zamieniła się w potyczkę, która może dobrze wygląda w mediach społecznościowych - mówiła we wtorek w Sejmie Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon.
Na niewdrożeniu tej ustawy skorzystają wielkie firmy technologiczne i amerykańska administracja, która sufluje narrację o cenzurze, żeby nas przestraszyć i odwrócić uwagę od problemu, jakim jest władza samych platform i jej konsekwencje dla debaty publicznej - podkreśliła.
- Debata publiczna w internecie już dzisiaj podlega kontroli - zaznaczyl Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon. - W pierwszej połowie tego roku TikTok usunął ponad 24 mln treści - wskazał, dodając, że odbywa się to na zasadach dyktowanych przez same platformy.
I właśnie celem DSA jest ograniczenie władzy technologicznych gigantów nad debatą publiczną, nad tym, kto i co ma prawo publikować w sieci. Zdaniem Panoptykonu konsekwencją pozostawania całej władzy nad debatą publiczną w internecie w rękach kilku platform - jak Facebook czy X - jest rosnąca polaryzacja społeczeństwa.
- W dobie naprawdę poważnych, geopolitycznych napięć i zagrożeń, w tym ze strony Rosji, nie możemy sobie pozwolić na zbojkotowanie jedynej regulacji, która wymaga od firm technologicznych odpowiedzialności za to, jak wykorzystują swoją władzę - argumentowała Szymielewicz. - Dlatego apelujemy do posłów o zdrowy rozsądek w głosowaniu - dodała.
Projekt przeszedł ewolucję. Dziś akceptują go organizacje pozarządowe. Opozycja - niePod naciskiem społecznym projekt już przeszedł głębokie zmiany. Na przełomie grudnia i stycznia Ministerstwo Cyfryzacji przedstawiło projekt przewidujący, że prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) będzie mógł wydawać nakazy zablokowania dostępu do określonych treści w internecie bez wiedzy użytkownika, który je opublikował.
Panoptykon i Helsińska Fundacja Praw Człowieka (HFPC) były pierwszymi organizacjami, które na początku roku wystąpiły przeciwko tak zaprojektowanym przepisom. - Od tego czasu projektodawca uwzględnił większość naszych uwag i wprowadził zmiany do projektu - przyznał Konrad Siemaszko z HFPC.
Wskazał, że przede wszystkim ograniczono katalog treści, które mogą podlegać zablokowaniu. Poprzednio był on dość szeroki i otwarty, co groziło ograniczeniem wolności słowa. Teraz wymienione są w nim konkretne przypadki nielegalnych treści - głównie z kodeksu karnego - oraz treści naruszające prawa autorskie.
- Wprowadzono też szereg bezpieczników, o które się upominaliśmy - dodał Konrad Siemaszko. Pierwotny projekt nie przewidywał np. prawa głosu dla użytkownika, który opublikował treść będącą przedmiotem postępowania UKE. Teraz ma być on informowany i będzie mógł zająć stanowisko w tej sprawie.
Prezes UKE będzie orzekać, ale sąd może podważyć jego decyzjęAnna Matras ze Stowarzyszenia Amnesty International zwróciła uwagę, że wdrożenie DSA to jedyna regulacja, która kompleksowo odpowiada na potrzebę ochrony praw podstawowych w sieci. Zastrzegła przy tym, że w obecnym kształcie, z wąskim katalogiem treści podlegających blokowaniu, projekt nie odpowiada na potrzeby osób, które najbardziej potrzebują ochrony w sieci.
- Apelujemy, żeby ochrona wolności słowa nie odbywała się kosztem odebrania ochrony osobom dyskryminowanym - podkreśliła, proponując poszerzenie katalogu i stworzenie gwarancji niezależności prezesa UKE.
O tym, że wykaz treści, które prezes UKE będzie mógł zablokować, należy powiększyć, mówił też Marcin Kostecki ze Stowarzyszenia Demagog. - W serwisach społecznościowych widzimy niebezpiecznie treści, które nie tylko są fałszywe, ale potencjalnie naruszają przepisy karne, próżno ich szukać w katalogu - mówił.
Odniósł się też do obaw, że prezes UKE może nadużywać uprawnień do blokowania treści. - To byłoby nadużycie władzy - zaznaczył Kostecki, popierając jednocześnie kontrolę sądową (przewiduje ją projekt) i społeczną nad decyzjami UKE.
Potrzebujemy tej ustawy jako społeczeństwo, bo regulaminy wielkich platform cyfrowych nie mogą stać ponad prawem - przekonywał do wdrożenia DSA Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych.
- Przede wszystkim potrzebujemy procedury pozwalającej szybko zablokować dostęp do nielegalnych treści w internecie - podkreślił. - Każdy, kto torpeduje te przepisy, świadomie lub nie wspiera wielkie korporacje - zaznaczył.
DSA ma pomóc twórcom. "Pogodzi potrzebę skutecznego blokowania nielegalnych treści z gwarancjami praw"Za przyjęciem ustawy opowiadali się przedstawiciele twórców i producentów audiowizualnych, którym zależy na skutecznej walce z piractwem internetowym i dlatego popierają blokowanie treści naruszających prawa autorskie.
- W tej chwili równowaga między tym, co wolno w internecie, a poszanowaniem praw autorskim, jest zachwiana na korzyść wolności słowa - argumentował Mikołaj Wojtal reprezentujący Związek Producentów Audio-Video. - Sektor kreatywny od lat czeka na udzieleniu mu ochrony - podkreślił.
Jak stwierdziła Karolina Domańska-Wyrzykowska, reprezentująca Związek Autorów i Producentów Audiowizualnych (ZAPA), walka z piractwem internetowym w formie, w jakiej można ją dziś prowadzić, tj. poprzez postępowania karne i cywilne, jest nieefektywna.
Jolanta Jaworska ze Związku Pracodawców Technologii Cyfrowych Lewiatan dodała, że we wdrożeniu DSA chodzi o znalezienie mechanizmu, który pogodzi potrzebę skutecznego blokowania nielegalnych treści z gwarancjami praw stron postępowania - stwierdziła.
Zaapelowała o niezwłoczne wdrożenie DSA. - Gdyby przyjęcie ustawy w obecnym kształcie było niemożliwe, sugerujemy podzielenie jej na dwa projekty - dodała.
Jeden byłby wdrożeniem unijnego rozporządzenia w zakresie koniecznym do stosowania DSA, drugi szedłby o krok dalej i wprowadzał procedurę wydawania nakazów blokowania treści przez prezesa UKE.
Podobny podział projektu proponowali też inni uczestnicy wysłuchania. Jak nam potem powiedział wiceminister cyfryzacji Dariusz Standerski, nie jest to rozwiązanie rekomendowane przez projektodawcę.
"To próba wprowadzenia cenzury internetu"Nie brakowało jednak głosów ostrej krytyki. Jędrzej Jabłoński z Fundacji Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris wskazał na zagrożenia związane z procedurą blokowania treści, nawet w zmienionej formie. - To nadregulacja - stwierdził, choć przyznał, że obecna wersja projektu jest lepsza od tej, którą Ministerstwo Cyfryzacji prezentowało w styczniu br.
- Projekt nie reguluje tego, co stanie się, gdy sąd orzeknie, że treści (które UKE nakazał zablokować - red.) nie należało blokować - dodał Jędrzej Jabłoński. - W opinii instytutu mechanizm blokowania treści należałoby w ogóle wykreślić z projektu - podkreślił. Jego zdaniem ewentualne blokowanie treści powinno leżeć wyłącznie w gestii sądu.
Kaja Godek z Fundacji Życie i Rodzina wskazywała, że treści tej organizacji były wielokrotnie cenzurowane przez administratorów mediów społecznościowych i administracja rządowa nie reagowała w takich przypadkach. - Teraz rząd chce się sam postawić w sytuacji platform - stwierdziła. - Oczekiwalibyśmy ochrony przed cenzurą, a nie zmiany cenzora - podkreśliła, wnosząc o odrzucenie ustawy.
Przeciwne projektowi jest także Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. - Stowarzyszenie stanowczo protestuje przeciwko ograniczeniom wolności słowa. Podtrzymujemy swoje negatywne stanowisko mimo zmian w projekcie. To próba wprowadzenia cenzury internetu - stwierdziła Jolanta Hajdasz z SDP.
Podobnego zdania jest poseł Dariusz Stefaniuk z PiS. Od dawna krytykuje on projekt, głównie z powodu dużych uprawnień, jakie daje prezesowi UKE. Poseł podnosi, że przez najbliższych 5 lat (tyle trwa kadencja) będzie nim zaufany człowiek Koalicji Obywatelskiej.
wnp.pl




