Izrael właśnie podjął ogromny krok w kierunku eskalacji wojny. Grozi to zrazieniem Trumpa.


Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Izrael rozpoczął dziś nalot na przywódców Hamasu w Dosze, stolicy Kataru, gdzie omawiali oni możliwość zawarcia porozumienia pokojowego w Strefie Gazy – posunięcie to sygnalizuje trzy rzeczy. Po pierwsze, nie ma mowy o zawieszeniu broni, a tym bardziej o trwałym pokoju, ani o jego realizacji. Po drugie, Hamas jest w słabszej kondycji niż kiedykolwiek. Po trzecie, pomimo przewagi militarnej, Izrael rozszerza konflikt, ponosząc ogromne ryzyko polityczne.
Co najbardziej niezwykłe, te ryzyka obejmują dalsze zrażanie prezydenta Donalda Trumpa. „Jednostronne bombardowanie Kataru, suwerennego państwa i bliskiego sojusznika Stanów Zjednoczonych, który ciężko pracuje i odważnie podejmuje ryzyko, by negocjować pokój z nami, nie służy realizacji celów Izraela ani Ameryki” – powiedziała rzeczniczka prasowa Trumpa, Karoline Leavitt, wkrótce po atakach.
Na pierwszy rzut oka ataki powietrzne wydawały się być kontynuacją gróźb Trumpa pod adresem przywódców Hamasu z poniedziałku, w których żądał od nich podpisania propozycji zawieszenia broni, którą on i premier Izraela Benjamin Netanjahu złożyli – „ w przeciwnym razie ”. Tego samego dnia Hamas wydał oświadczenie odrzucające porozumienie, twierdząc, że nie jest to prawdziwa oferta pokojowa, ale raczej fortel, którego „ głównym celem ” jest sprowokowanie odrzucenia jej.
Wydaje się mało prawdopodobne, aby Netanjahu nakazał tak dramatyczny atak bez zgody Trumpa. Z drugiej strony, nie jest jasne, dlaczego rzecznik prasowy Trumpa potępił atak w tak ostrych słowach – nagana, która złagodziłaby ewentualny cios, jaki zamierzał zadać Netanjahu – gdyby był nieszczery. Czy Netanjahu zinterpretował groźbę Trumpa jako zielone światło po tym, jak Hamas odrzucił propozycję zawieszenia broni? Czy Trump lub któryś z jego wysłanników powiedział coś, co wzmocniło wrażenie Netanjahu, nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji swoich słów?
Kilka agencji prasowych podało we wtorek po południu, że Biały Dom wiedział o ataku z wyprzedzeniem i poinformował o nim Katarczyków . Przypuszczam, że możliwe jest zarówno dowiedzenie się o zbliżającym się ataku , jak i krytykowanie go później. Możliwe jest również, że Katarczycy, biorąc pod uwagę ich podwójne zainteresowanie geopolityką regionu, pozwolili na atak, zabijając kilku negocjatorów lub przywódców Hamasu (co do których zresztą mają mieszane uczucia), a następnie go potępili.
Netanjahu powiedział, że naloty przeprowadzono precyzyjnie , celując w pojedynczy cel. Izraelskie media donosiły, że w ataku wzięło udział 15 izraelskich myśliwców, które zrzuciły 10 bomb na jeden cel. Według Hamasu, w ataku zginęło pięciu młodszych członków ugrupowania, ale żaden z jego czołowych przywódców.
W każdym razie atak ten był pierwszym przypadkiem, w którym Izrael uderzył w przywódców Hamasu w Katarze, co jest znaczące z kilku powodów. Katar, bogaty w ropę emirat na północno-wschodnim wybrzeżu Półwyspu Arabskiego, od lat rozgrywa w tym konflikcie obie strony – działając zarówno jako sojusznik Hamasu (przekazując pieniądze jego bojówkom i zapewniając jego przywódcom luksusowe apartamenty), jak i pośrednik w negocjacjach między Hamasem a resztą świata.
Trzy fakty sprawiają, że ta sytuacja jest korzystna dla Kataru, a niezręczna dla reszty świata. Po pierwsze, Stany Zjednoczone zachęcały Katar do odgrywania tej podwójnej roli , głównie po to, by utrzymać islamistyczną organizację terrorystyczną pod pewną kontrolą. Po drugie, przynajmniej do ataku z 7 października Izrael pozwalał na przepływ pieniędzy z Kataru do Hamasu, częściowo w celu monitorowania przepływu, a częściowo w celu osłabienia pozycji bardziej umiarkowanego rywala Hamasu, Autonomii Palestyńskiej, zmniejszając w ten sposób presję na negocjacje w sprawie dwupaństwowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego – rozwiązania, które popiera Autonomia Palestyńska, ale sprzeciwiają się mu zarówno Netanjahu, jak i Hamas, z różnych powodów.
Od 1996 r. w Katarze znajduje się największa amerykańska baza wojskowa na Bliskim Wschodzie , baza lotnicza, która umożliwia Stanom Zjednoczonym prowadzenie operacji wojskowych w regionie, jakich inaczej nie mogłyby przeprowadzić, przynajmniej nie tak łatwo.
W rezultacie tych trzech czynników USA i Izrael czuły się ograniczone w możliwościach wywierania presji na Katar, aby ten wywarł presję na Hamas — nawet w obliczu narastającej frustracji wywołanej całkowitą odmową Kataru, aby wywrzeć jakąkolwiek presję od czasu ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r., w którym zginęło 1200 Żydów, co stanowi największą masakrę tego typu w ciągu jednego dnia od czasów Holokaustu.
W ostatnich tygodniach przywódcy Hamasu poczynili kroki w kierunku akceptacji wznowienia stopniowego zawieszenia broni – choć nie było jasne, na ile szczere były te kroki. W każdym razie Netanjahu zareagował zmianą warunków, żądając porozumienia „ wszystko albo nic ”, zgodnie z którym wszyscy izraelscy zakładnicy i palestyńscy więźniowie zostaliby natychmiast uwolnieni, jednocześnie z rozbrojeniem i kapitulacją Hamasu. Trump poparł ten pomysł. Był to jednak plan nie do przyjęcia – i, jak zarzucił Hamas w swoim oświadczeniu, prawdopodobnie tak właśnie miał być.
Wtorkowy atak lotniczy może oznaczać punkt zwrotny w polityce arabsko-izraelskiej. Netanjahu powiedział później, że od teraz „ nie będzie immunitetu dla przywódców Hamasu ”, niezależnie od tego, gdzie się znajdują.
Mówiąc to, wysłał również wiadomość do przywódców Kataru, że stracił cierpliwość do ich współpracy z Hamasem. Być może zarówno Netanjahu, jak i przywódcy Kataru uznali, że oznacza to również wyczerpanie cierpliwości Trumpa – choć jego dystansowanie się nieco osłabia ten argument.
Biorąc pod uwagę złożoność zależności w powiązaniach USA-Izrael-Katar-Hamas, trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Czy Katar, uderzony bezpośrednio po raz pierwszy, zacznie poważnie naciskać na Hamas? Czy zrobi krok w drugą stronę, ograniczając działania USA na terenie bazy wojskowej? (Wydaje się to wątpliwe, biorąc pod uwagę krytykę Trumpa i – niezależnie od prawdziwości jego stanowiska – dochody i inne korzyści, jakie baza zapewnia obu krajom). Czy też Katarczycy będą kontynuować swoje dotychczasowe działania, obserwować rozwój sytuacji i kalkulować, co mogą zyskać, cokolwiek się stanie?
Tymczasem izraelska armia kontynuuje ataki, ewakuację i być może okupację miasta Gaza – a być może, w dłuższej perspektywie, całej Gazy. Jednocześnie radykalni izraelscy osadnicy na Zachodnim Brzegu również nasilili przemoc wobec rdzennych Palestyńczyków – bez żadnej presji ze strony rządu Netanjahu ani administracji Trumpa, by ją powstrzymać, mimo że Trump czasami narzekał zarówno na tę presję, jak i na głód wśród cywilów w Gazie.
Artykuł w najnowszym numerze „The Economist” donosi, że Hamas „ wygląda na bliski porażki ”. Jego dowódcy wojskowi zginęli, jego dostawy broni wyschły (ponieważ dostawcy tej broni, głównie Iran i Hezbollah, sami ponieśli poważne straty), a teraz, w związku z atakiem na Katar, jego źródło wsparcia polityczno-ekonomicznego może być zagrożone. Wreszcie, „The Economist” cytuje sondaże, które pokazują, że zaledwie 6 procent mieszkańców Gazy popiera Hamas – choć wiarygodność tych sondaży jest niepewna, a obawy Hamasu o opinię publiczną w Gazie wydają się ograniczone.
Netanjahu i jego współpracownicy najwyraźniej widzą we wszystkich tych trendach oznakę rychłego zwycięstwa – nie tylko pokonania Hamasu, ale także, w oczach skrajnie prawicowych nacjonalistów z jego koalicji, rozszerzenia Izraela o terytoria palestyńskie, a być może (niektórzy wyraźnie to podkreślili) także wypędzenia Palestyńczyków.
To ryzykowna gra, nawet z punktu widzenia interesów Izraela. Po pierwsze, dalsza eskalacja wojny zagrozi – a niemal na pewno zgładzi – pozostałym izraelskim zakładnikom, których życie wciąż ma ogromne znaczenie dla większości Izraelczyków, w tym dla większości opowiadającej się za zniszczeniem Hamasu.
Po drugie, ta nieustanna przemoc i wiarygodne doniesienia o głodzie w Strefie Gazy odstraszyły znaczną część świata, w tym wielu tradycyjnych sojuszników Izraela. Netanjahu powiedział, że nie obchodzi go opinia światowa, ale dla tak małego kraju, który był zależny od zewnętrznej pomocy, aby przetrwać, jego bezczelna obojętność w pewnym momencie obróci się przeciwko niemu – być może całkiem szybko. Władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zapowiedziały wycofanie się z Porozumień Abrahama , umowy podpisanej wraz z Bahrajnem, Sudanem i Marokiem podczas pierwszej kadencji Trumpa, która scementowała stosunki handlowe i gospodarcze z Izraelem i przynajmniej nieformalnie wzmocniła relacje między państwem żydowskim a znaczną częścią sunnickiego świata arabskiego.
Pozycja Izraela na Bliskim Wschodzie jest obecnie tak silna, jak od wielu lat. Jednak jego słabość wciąż trwa, a pozycja Izraela w innych częściach świata, w tym wśród najbliższych sojuszników, jest na niskim poziomie.
Połączenie tych czynników – stosunkowo wysokiego poziomu bezpieczeństwa w kraju i historycznie złej reputacji za granicą – może sprawić, że będzie to idealny moment dla Izraela, by zaryzykować i podjąć zaskakująco radykalne kroki na rzecz prawdziwego pokoju. Netanjahu jest w tym powstrzymywany zarówno przez własne upodobania (wydaje się autentycznie sprzeciwiać nawet abstrakcyjnej idei państwa palestyńskiego ), jak i przez swoją koalicję polityczną (której skrajnie prawicowe elementy opuściłyby rząd, gdyby wykonał choćby najmniejszy krok w tym kierunku).
Może zatem to Trump powinien zwiększyć presję na zawieszenie broni. Wszystkie wojny arabsko-izraelskie od 1948 roku zakończyły się w wyniku nacisków zewnętrznych – Stanów Zjednoczonych na Izrael, Związku Radzieckiego na państwa arabskie (w czasie zimnej wojny) lub Organizacji Narodów Zjednoczonych na wszystkie strony (w czasach, gdy ONZ miała tak duży wpływ) – i to właśnie te siły zewnętrzne muszą teraz zwiększyć presję. Trump ma silniejszy wpływ na Netanjahu niż którykolwiek z ostatnich prezydentów USA i utrzymuje dobre relacje również z przywódcami arabskimi, w tym z Saudyjczykami, którzy chcieliby nawiązać stosunki dyplomatyczne z Izraelem, ale nie mogą, dopóki Izrael bombarduje Gazę, grozi aneksją Zachodniego Brzegu i odmawia nawet rozważenia pomysłu wznowienia rozmów na temat państwa palestyńskiego.
Trump chce być postrzegany jako mediator. Udowodnił, że nie ma wpływu na prezydenta Rosji Władimira Putina, by położyć kres wojnie na Ukrainie. Jego najbliższy przyjaciel, premier Indii Narendra Modi, odrzucił jego próbę przypisania sobie zasług za intrygę indyjsko-pakistańską. Wojna Izraela w Strefie Gazy trwa, a Trump nie składa żadnego konkretnego protestu.
Geopolityczna siła Izraela w regionie, jego rosnąca izolacja od reszty świata, a teraz widoczny rozdźwięk między Trumpem a Netanjahu w sprawie izraelskiego ataku powietrznego na terytorium Kataru, stwarzają Trumpowi okazję do wystąpienia i wywarcia nacisku — jeśli będzie chciał i jeśli on lub ktoś z jego otoczenia będzie wiedział , jak to zrobić.
